„Żyjemy w czasach zaburzeń lękowych i nerwicy niedzielnej”. To powinno otworzyć nam oczy
20.09.2020
KAROLINA JARMOŁOWICZ – PSYCHOTERAPEUTA, SOCJOLOG, OŚRODEK CENTRUM
„Zamiast po prostu zwyczajnie położyć się na trawie lub pośmiać się ze znajomymi rozmawiając o głupotach, to albo ruszamy na trening do maratonu albo odpalamy komórkę z fejsem, Instagramem, Pinterestem, Youtubem, czy innymi aplikacjami mającymi dostarczyć nam rzekomej dawki wiedzy czy relaksu.” Ten felieton psychoterapeutki z Ośrodka CENTRUM powinien nam dać do myślenia.
Sformułowania: „aktywny wypoczynek”, czy powiedzenia w stylu: „Inteligentni ludzie nigdy się nie nudzą” to domena naszych czasów. W alternatywie do pokolenia, które spędzało całe weekendy przed telewizorem narodziła się nowa świecka tradycja bycia ciągle „activ” i „na haju”. Nie wystarczy jechać autem – obowiązkowo trzeba mieć słuchawki bezprzewodowe albo zestaw głośnomówiący, aby bezczynnie nie stać w korku. A w długie trasy to najlepszy pociąg. Jednak nie dlatego, by spędzić miło czas na rozmowie z innymi pasażerami. Broń boże! Głowni towarzysze to komórka i komputer. Tyle spraw przecież można załatwić jadąc samotnie. I to najlepiej w strefie ciszy – tylko tam nikt nie zaburzy wewnętrznego pędu ku doskonałości, w efektywnym wykorzystywaniu wolnego czasu. Lunche i kolacje – oczywiście biznesowe. Na squasha czy tenisa najlepiej pójść z klientem albo partnerem biznesowym.
Ostatnia dekada to czas gdzie znaczący wpływ na nasze życie wywarły ideologie oparte na wydajności i produktywności. Kiedy sztandarowe hasło: „Najważniejsza jest rodzina” traciło na aktualności, część z nas zastąpiła je niepostrzeżenie obowiązkiem osiągnięcia „sukcesu w życiu”. Życiowym priorytetem stała się ilość, a nie jakość. I tak wraz z masową tanią chińską produkcją odzieży, elektroniki czy milionów innych „nie-zbędnych” produktów, zaczęliśmy wypełniać nasz wolny czas milionami czynności. Niby mówi się od niedawna o idei work&balance, jednak jednocześnie chcemy najszybciej, najefektywniej i jak najmniejszym kosztem zrobić coś, aby móc wreszcie odpocząć. Tylko że gdy w jednej idei jest tyle „naj” to ilość presji jaką wywieramy, by to osiągnąć wpływa na to, że połowę życia (i to najczęściej tą najzdrowszą) spędzamy utyrani i sfrustrowani. A nawet jak już dochodzimy do czasu „odpocząć” to zamiast po prostu zwyczajnie położyć się na trawie lub pośmiać się ze znajomymi rozmawiając o głupotach, to albo ruszamy na trening do maratonu albo odpalamy komórkę z fejsem, Instagramem, Pinterestem, Youtubem, czy innymi aplikacjami mającymi dostarczyć nam rzekomej dawki wiedzy czy relaksu.
Powiedział kiedyś F. Dürrenmatt: „czas wolny będzie stanowił najpilniejszy problem naszej cywilizacji, ponieważ jest bardzo wątpliwe, aby człowiek był w stanie znieść samego siebie”.
No właśnie…Dlaczego? Bo może w obliczu wolnego czasu wchodzą również w grę różne nieprzyjemne wyobrażenia, jakie mamy w głowie na własny lub innych temat. Często niezdefiniowane. Żyjemy w czasach zaburzeń lękowych i „nerwicy niedzielnej”, „zespołu niespokojnych nóg” i Hashimoto. Bo kiedy zostajemy sami, pozbawieni miliona bodźców, to często pojawia się lęk i napięcie, któremu towarzyszy podświadomie napięcie, że stanie się coś strasznego. Kiedy nadchodzi czas relaksu, moment naturalnej bezczynności, to staje się on czymś na tyle nieznanym, że aż niepokojącym. A więc w sposób naturalny staramy się unikać konfrontacji z nim. Znajdując się więc w sytuacji czasu zupełnie wolnego, w którym niczego nie mamy zaplanowanego, bez konkretnej rzeczy do zrobienia, to szukamy szybko jakiegoś zabijacza czasu. Tak jakby bezczynność była czymś totalnie zagrażającym. No bo kto to widział leżeć bezczynnie i patrzeć w sufit?
Często opowiadamy o tysiącach obowiązków jakie wykonujemy, z prawdziwą dumą prześcigając się ile dziś rzeczy zrobiliśmy i jak bardzo zasłużyliśmy na wypad na piwo czy zakupy. Rzadko jednak mamy pomysł, by po prostu położyć się na trawie, usiąść na ławce i podziwiając sobie świat, który nas otacza. Tak po prostu. Zostając sam na sam ze swoimi myślami. Pozwalając im bezwiednie płynąć. Przecież bez zatrzymania czy zwolnienia, nie jesteśmy w stanie docenić niczego. To tak jakby chcieć podziwiać krajobraz pędząc 200km/h. A wdzięczność to jedna z podstawowych kwestii przy poczuciu satysfakcji życiowej. Zarówno wobec innych jak i doceniając wartość swoich czynów.
Grzechem nie jest nic nie robić. Nuda nie jest chorobą. W rzeczywistości kompletne przeciwieństwo pracy jest czymś o wiele cenniejszym, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Zwyczajne czasem „nic nie robienie” to moment na kontakt ze sobą. Zobaczenie, docenienie, zrozumienie. Tak samo uszlachetnia nas jak działanie i czyni po prostu lepszymi ludźmi. Dla siebie i dla innych.