Michalina Korzeniowska, czyli głos młodego pokolenia feministek: „Zewsząd słyszę, jak powinnam wyglądać, co robić, jak się zachowywać, a nawet ile ważyć!”

23.11.2021

K. LEA JARMOŁOWICZ-TURCZYNOWICZ – PSYCHOTERAPEUTA, SOCJOLOG, OŚRODEK CENTRUM

Foto: Instagram Michaliny Korzeniowskiej

„Problem kultury diet jest taki, że nie oszczędza ona nikogo. Wylansowała bardzo trudną do osiągnięcia sylwetkę, a kobiety (zwłaszcza młode) dają się w tę pułapkę złapać. Pułapkę posiadania idealnego ciała o perfekcyjnych proporcjach i nieskazitelnej fakturze. Tylko że takich ciał po prostu nie ma” – mówi Michalina Korzeniowska w szczerej rozmowie z K.Leą Jarmołowicz-Turczynowicz z Ośrodka CENTRUM. Ten wywiad powinna przeczytać każda kobieta niezależnie od wieku.

K. Lea Jarmołowicz-Turczynowicz, Ośrodek CENTRUM: Przemierzając instagram natknąć się można na Twoje konto cieszące się prawie 10 tys followersów. Gromadzisz wiele młodych obserwatorek, a to, o czym piszesz, wydaje się ważnym głosem młodego pokolenia feministek. Skąd w Tobie ten zapał do angażowania się w ważne tematy społeczne?

Michalina Korzeniowska: Część przekonań jest wynikiem dojrzewania i doświadczania różnych rzeczy. Zaburzenia odżywiania były jednym z takich „etapów”. Robienie czegoś w zgodzie ze sobą u mnie oznacza robienie rzeczy przemyślanych, takich, po których nie doskwiera mi wewnętrzny dyskomfort, wyrzuty sumienia, a tego z kolei nauczyłam się podczas terapii. Uświadomiłam sobie, że nie każdy będzie popierał moje wybory, decyzje i to jest okej. Najważniejszą wartością jest dla mnie życie w zgodzie ze sobą. Jestem w pełni przekonana, że nie byłabym tu, gdzie jestem, gdybym nie postawiła na szczerość ze sobą samą. I to właśnie pomaga mi żyć w sposób satysfakcjonujący… dla mnie. Czyli po mojemu. Nie tak, by spełniać oczekiwania innych względem mnie. I to jest super, bo dzięki temu w ten sposób uczę się życia, nie raz stając przed dylematami, trudnościami i stawiając im czoła. A taką trudnością jest niewątpliwie to, że jako kobieta zewsząd słyszę, jak powinnam wyglądać, co robić, jak się zachowywać, a nawet ile ważyć!

L.J-T: No właśnie, powiedziałaś bardzo szczerze o swoich trudnych doświadczeniach, co wyobrażam sobie, że było inspiracją dla wielu młodych kobiet.

MK: Miałam/mam zaburzenia odżywiania. Brzmi jak wstęp do koszmarnego dramatu. I trochę tak było. A ja odgrywałam w nim główną rolę. Jako nastolatka, która wkraczała w okres dojrzewania i obserwowała, jak jej ciało się zmienia, nieustannie byłam bombardowana obrazami ,,idealnych kobiet w ich idealnym świecie” albo ,,nieidealnych=smutnych kobiet, które stały się idealne=szczęśliwe, bo schudły”. I wtedy pierwszy raz poczułam wstyd. Wstyd z powodu fałdki na brzuchu, wstyd z powodu widocznego cellulitu, wstyd z powodu braku szpary między udami. Wstyd. Słowo klucz. Poczucie, w które wpędza się kobiety w różnym wieku. W tamtym czasie dałam sobie wmówić, że z tymi moimi ,,mankamentami” powinnam być nieszczęśliwa, bo według popularnych magazynów młodzieżowych, byłam przed. Dopiero będąc po, mogłam czuć się szczęśliwa i spełniona. To sposób, w jaki te magazyny tworzyły przestrzeń budowania poczucia własnej wartości: komercjalizując, a nawet gloryfikując określoną urodę i określony typ sylwetki i nadając im wymiar czegoś wielkiego, na miarę sacrum. Sacrum w rozmiarze 36, bez cellulitu i fałdki na brzuchu. W ten sposób zaczęłam swoje niewinne odchudzanie, które przerodziło się w natrętne kontrolowanie wagi i ważenie się kilka razy dziennie, coraz to większe i bardziej rygorystyczne ograniczenia, wyznaczanie sobie zasad i karanie siebie za ich nieprzestrzeganie. Nie przepadałam za matematyką, za to byłam mistrzynią w obliczaniu zjedzonych i spalonych kilokalorii, a wartości odżywcze konkretnych produktów recytowałam z pamięci. I to nie jest coś, co chcę wspominać, gdy będę już starszą panią, siedzącą w fotelu i być może opowiadającą wnukom, jak wyglądała moja młodość.

LJ-T: Z zaburzeniami odżywiania mierzy się coraz więcej młodych kobiet. Powiedziałaś też „mam”, bo z mechanizmów takich nie da się tak zupełnie wyleczyć. Pewna gotowość zostaje, ale terapia pomaga przepracować to w większości. To więc niezmiernie istotne, że poruszasz ten temat publicznie, szczerze dzieląc się swoją historią.

M.K.: Mówię o tym, ponieważ panującą dziś kultura diet może być bezpośrednią przyczyną zaburzeń odżywiania. Problem kultury diet jest taki, że nie oszczędza ona nikogo. Wylansowała bardzo trudną do osiągnięcia sylwetkę, a kobiety (zwłaszcza młode) dają się w tę pułapkę złapać. Pułapkę posiadania idealnego ciała o perfekcyjnych proporcjach i nieskazitelnej fakturze. Tylko że takich ciał po prostu nie ma. To kreacja. Sztuczny twór. Narzędzie do zawstydzania i tworzenia kolejnych kompleksów. Nie wiesz, kiedy wpadasz w tę pułapkę. Bardzo trudno było mi pogodzić się z diagnozą. Przecież nie robiłam nic złego. Odchudzałam się. ,,Wszystkie dziewczyny się teraz odchudzają”. Do wakacji. Do sylwestra. Do studniówki. Niełatwo jest więc przyjąć do wiadomości, że ma się tę chorobę, zwłaszcza jeśli kultura diet daje jej poklask, bo teoretycznie dążysz do tego promowanego poczucia szczęścia i spełnienia. Praktycznie zaś niszczysz siebie, swoje zdrowie, relacje z bliskimi i otoczeniem. Zaburzenia odżywiania to nie żywieniowa fanaberia, moda, widzimisię, które da się rozwiązać poleceniem ,,po prostu jedz”. To choroba. Śmiertelna.

LJ-T: A dzięki Twojemu głosowi wiele młodych dziewczyn ma szansę nie wpaść w ten „zaklęty śmiertelny krąg” i ulegać chorym stereotypom i standardom pielęgnowanym od pokoleń.

M.K.: Dokładnie. Od dziecka słyszymy, że powinnyśmy mieć autorytety, bo są ważnym elementem rozwijania charakteru. Kształtujemy swoją osobowość, upatrując w kimś wzór. I oczywiście, to może być pomocne. Nie wiem jednak, czy obecnie nie jesteśmy tak pochłonięci szukaniem swoich autorytetów, że w tym wszystkim zapominamy o sobie. I owszem, lubię poczytać, co na różne tematy mają do powiedzenia inne kobiety, czasem moje rówieśniczki, ale nie traktuję ich jako autorytety. Staram się działać w zgodzie ze sobą, swoimi przekonaniami. Największym wyzwaniem dla mnie było zrozumienie i przyjęcie, że między światem rzeczywistym a wirtualnym jest cienka granica. To właśnie media społecznościowe są tym miejscem, w których ,,grasuje” kultura diet. Każdego dnia korzystam z mediów społecznościowych i spędzam tu wiele godzin, dlatego wyrobiłam w sobie przekonanie, że nie wszystko, co jest pokazywane w mediach społecznościowych trzeba brać za pewnik, a już tym bardziej uznawać to za wyznacznik mojej wartości i tego, jakim ja jestem człowiekiem. Staram się nie porównywać z innymi, chociaż dzisiaj to spore wyzwanie, gdy zewsząd jestem bombardowana zdjęciami, których celem jest wywołanie we mnie poczucia, że coś jest ze mną nie tak i że coś ,,powinnam”. O tym też staram się pisać na moim profilu.

L.J-T.: Po czym poznajesz, że jesteś w zgodzie ze sobą, że obrana ścieżka jest właściwa?

M.K.: Czuję to wewnętrznie. Rozpoznaje po spokoju. Bo gdy pojawia się niepokój, wtedy wiem, że nie robię czegoś w zgodzie ze sobą. Nie zawsze się to udaje, bo nie da się być nieomylną. Jak każdy człowiek popełniam błędy, ale one także wiele mnie uczą. Nie lubię sloganów, które często nie mają przełożenia w rzeczywistości, ale jednym, który praktykuję, jest myślenie, że „będzie różnie, ale przetrwam”. Bo takie jest życie – różnorodne. I przynosi nam różne rozmaite niespodzianki. Dzisiaj w większości sami sobie kształtujemy swoje wartości, przekonania, obracamy się w świecie social mediów, gdzie być może mamy swoich idoli i swoje idolki. Problemem jest jednak to, że obracamy się w szumie informacyjnym i nie potrafimy selekcjonować komunikatów, które do nas docierają z wielu źródeł. I to jest coś, czego dzisiaj warto się nauczyć: wybierania spośród wielu takich źródeł, które są dla nas cenne, dobre i pozytywne, które kształtują nas i pomagają nam wzrastać, a nie budują w nas poczucie niewystarczalności, ograniczają nas i podcinają skrzydła.

L.J-T: Co dodaje Ci siły w byciu przy sobie?

M.K.: Bardzo lubię odwoływać się do Nietzschego, który powiedział, że człowiek jest mostem, a nie celem. Mostem, nad wielką przepaścią. I od razu przypominam sobie filmy przygodowe, w których główny bohater przechodzi przez niebezpieczny most nad wielką przepaścią. Prawda jest taka, że ma niewiele czasu na gdybanie i zastanawianie się, a każdy krok musi być pewny, bez zawahania, zwątpienia i odwracania się za siebie. Po prostu idzie, bo nie ma innej drogi. Nie bardzo może też stać w miejscu. I to trochę tak właśnie jest z pracą nad sobą. To taki most. To, co za mostem, to przeszłość. Psychoterapia jest ważnym elementem budowania poczucia własnej wartości, wolnego od przeświadczenia, że definiuje je waga, miara, czy chociażby to, czy na śniadanie zjemy jajecznicę z boczkiem, czy bezglutenową fit owsiankę (oczywiście bez cukru). I ja w tym miejscu czuję potrzebę, by uświadamiać i normalizować ten temat. Często podkreślam ten element pracy nad sobą, bo wiem, że w przypadku zaburzeń odżywiania, praca nad sobą może trwać całe życie. I nie mówię tego, by kogoś demotywować i zniechęcać. Wręcz przeciwnie. Uważam, że tym bardziej warto ten temat nagłaśniać, nie traktować go jak tabu i nie pomijać w społecznej debacie.

L.J-T.: Dziękuję Ci dziś za rozmowę. A na koniec zapytam, co byś poradziła młodym kobietom wchodzącym w dorosłość?

M.K.: Aby pamiętały, że waga nie świadczy o ich wartości, że wcale nie muszą zrzucać kilogramów, a jedyne co powinny z siebie zrzucić, to ciężar związany z presją na dostosowanie siebie i swojego wyglądu do tego promowanego w kolorowych magazynach. Ciało to narzędzie, nie ozdoba. Potrzebujemy więcej wyrozumiałości, szacunku i życzliwości względem niego, bo dzięki niemu istniejemy, doświadczamy, odbieramy. Bez ciała nas nie ma, więc ukochajmy je każdego dnia i podziękujmy mu za to, że jest.

L.J-T: Dziękuję więc i ja!

https://www.kobieta.pl/artykul/michalina-korzeniowska-czyli-glos-mlodego-pokolenia-feministek-zewszad-slysze-jak-powinnam-wygladac-co-robic-jak-sie-zachowywac-a-nawet-ile-wazyc-211123034829?fbclid=IwAR2lBN1iy5MYCoPsHx7hz1XFDrMNJ7moTIT4CrDNLvt0xryNEbMCxXYR5ds