Kategoria: Samoocena

Pracuje na planie “Magii nagości”. “Kanon piękna nie jest realny”

– Nie zastanawiamy się, co się stanie, jak dziecko to obejrzy. Równie dobrze możemy pytać, co się stanie, jak dziecko obejrzy na przykład “Squid Game“. – mówi w rozmowie z WP K. Lea Jarmołowicz-Turczynowicz, konsultantka psychologiczna, która pracuje na planie programu “Magia nagości”.

Karolina Stankiewicz: Pierwszy sezon “Magii nagości” wzbudził sporo kontrowersji.

K. Lea Jarmołowicz-Turczynowicz: To naturalne, że ten program może budzić aktualnie w Polsce wiele skrajnych emocji. W zależności oczywiście od poglądów.

Jakie można mieć poglądy na ciało?

No właśnie! My w Polsce mamy wiele poglądów, które niestety nierzadko są w krzywdzący sposób uzewnętrzniane. Z jednej strony towarzyszy nam dużo wstydu, który chowamy pod płaszczykiem normy społecznej, a z drugiej strony jedyna nagość, jaką widzimy publicznie, to ta związana z pornografią albo zdjęciami beauty, np. na okładkach magazynów.

Czyli taka, która promuje jedyny właściwy ideał piękna. I to jest bolesne, że za tym płaszczykiem pruderii de facto pokazujemy tylko to, co w kanonie jest uznane za piękne. A ten kanon piękna jest kompletnie nieprawdziwy, nierealny, nieistniejący. Jest przemielony przez Photoshopa, diety, zabiegi, operacje plastyczne. Naprawdę trudno jest wtedy komuś, kto wygląda prawdziwie i zdrowo, czuć się ze sobą dobrze.

Ale jednak do KRRiT wpłynęły skargi.

Patrząc z psychologicznego, ale też moralnego punktu widzenia, nie widzę powodu, dla którego dorosłemu człowiekowi program “Magia nagości” i niewyretuszowane, prawdziwe ciała miałyby zrobić jakąś krzywdę. Wręcz przeciwnie – mamy unikalną szansę, aby zobaczyć coś prawdziwego i naturalnego. Ten program daje przestrzeń do zdrowego zaakceptowania swojej zwyczajności. Piękna naturalności i genetyki.

Jako psychoterapeuta mierzę się, z tym że pacjenci mówią: “Poczuję się w swoim ciele dobrze, jeśli będę wyglądała tak jak ona”, wskazując na zdjęcie sportowej gwiazdy z Instagrama czy okładki pisma. Martwią się, że nie są w stanie wytrzymać drakońskiej diety czy ćwiczyć codziennie, by doścignąć wygląd znanej influencerki. To nie jest dobre dla zdrowia psychicznego nikogo.

Myślą, że nie potrafią, bo coś z nimi nie tak?

Dokładnie. To jest problem naszych czasów, a nie tej konkretnej osoby. Jak normalnie wyglądająca osoba może poczuć się dobrze w swoim ciele, skoro wszędzie są pokazywane i promowane wyłącznie ciała modelek? Jak to zestawić z dojrzewającą dziewczyną, która jest w wielu miejscach zdrowo zaokrąglona? Z kobietą, która jak siada, to ma fałdę na brzuchu, “rekinki” na plecach (pieszczotliwie nazywane fałdy pod stanikiem ponad talią – przyp. red.) itp. Nie mówiąc już o rozstępach, cellulicie czy rozciągniętej skórze po ciąży.

To doprowadza do sytuacji, w której żyjemy wbrew swojej genetyce. Bo nie chodzi o to, by promować otyłość, ale o to, by w tej ciałopozytywności zaakceptować swoją genetykę i mieć dobre samopoczucie. Dbanie o siebie oznacza po prostu bycie zdrowym. Myślę, że “Magia nagości” może nas uwolnić od tego, co jest sztuczne i dać przestrzeń temu, co prawdziwe. Każde, różnorodne i wszelakie.

Zanim obejrzałam “Magię nagości”, wydawało mi się, że będzie w tym programie jakaś forma erotyzmu. Tymczasem okazuje się, że jest on jej pozbawiony. Więcej erotyki znajdziemy w programach randkowych.

“Magia nagości” jest o tym, że my jako ludzie m.in. na bazie wyglądu decydujemy o wyborze partnera. Oczywiście, to jest też trochę o guście danej osoby, ale także o przeróżnych wersjach wyglądu danej części ciała. Nie oznacza to, że wnętrze nie jest ważne, ale nie o tym jest ten program.

To program o oglądaniu tego, jak różne mogą być części ciała i narządy, o tym, że to dana osoba decyduje, co akurat przypada jej do gustu. Nie ma tu ani słowa o erotyzmie, nie tym się zajmujemy. Na planie bardzo dbamy, by poruszając temat seksualności przy rozebranych ludziach, robić to z dyplomacją i szacunkiem. Tu nie ma miejsca na dwuznaczne sytuacje. Jestem m.in. właśnie po to, by zwracać uwagę na to, by nie erotyzowano nagości.

Dużą wagę przywiązujemy też do tego, w jaki sposób uczestnicy się do siebie zwracają. W Polsce rozmawianie o nagości jest trudniejsze niż w kraju, gdzie ten format powstał. Gdy ogląda się edycję brytyjską, to jest tam bardzo wiele barwnych określeń, Brytyjczycy są zdecydowanie bardziej otwarci niż Polacy.

Ale okazuje się, że polscy widzowie są gotowi na “Magię nagości” i chcą ją oglądać, o czym świadczą bardzo dobre wyniki oglądalności pierwszej edycji programu. Liczę na to, że dzięki temu będzie więcej przestrzeni na akceptację różnorodności, na przyjazne patrzenie na innych i serdeczność.

Czyli uważa pani, że ten program może coś faktycznie zmienić w społeczeństwie?

Nawet jeśli jego cel jest rozrywkowy, to to, przy czym się bawimy, niesie za sobą pewien przekaz. Ja w tym przypadku mniej interesuję się rozrywką, a bardziej myślę właśnie o tym przekazie. Dlatego dla zdrowia psychicznego wielu Polaków bardzo promowałabym ten program.

Żałuję, że nie jest emitowany na jednej z głównych anten, bo akurat tej rozrywce towarzyszy wiele elementów edukacyjnych dotyczących ciałopozytywności, różnorodności, akceptacji i przestrzeni dla inności. Mam nadzieję, że niejeden obraz nagiego, zdrowego, naturalnego ciała zostanie w głowie widza.

Zatem skąd oburzenie na ten program?

Jestem zaskoczona, że czasem słychać głosy protestu ze strony różnych organizacji. Przecież tu nie chodzi, by pokazywać dzieciom ten program, bo on jest przeznaczony dla widzów dorosłych. Dlatego nie zastanawiamy się, co się stanie, jak dziecko go obejrzy. Równie dobrze możemy pytać, co się stanie, jak dziecko obejrzy łatwo dostępny na Netfliksie “Squid Game“, dużo bardziej niebezpieczny dla niego niż nadawana po 23 “Magia nagości”.

W Polsce nie ma w zasadzie żadnej edukacji seksualnej. Czy pani uważa, że powinno się oswajać dzieci z nagością?

To prawda, że niestety nie ma edukacji seksualnej, np. w szkole. Ale nie zrzucajmy tej kwestii na szkołę czy państwo, bo to jest tak samo rola rodziców. W szkole na biologii rozmawia się o nagości, ale tylko w kontekście biologicznym. Ale kiedy temat nagości czy wstydu pojawia się u dzieci, to jest to ten właściwy moment, w którym, podążając za potrzebami dziecka, rodzice mogą poruszyć temat nagości.

Myślę, że kiedy zmieni się podejście dorosłych do pewnych rzeczy, jeśli będziemy unikali tych skrajnych opcji, to łatwiej będzie nam poruszać się w tym, co jest pośrodku. I rodzic już nie będzie miał trudności, aby poruszyć tę kwestię z dzieckiem.

Jeżeli dziecko pyta, warto odpowiedzieć, a jeżeli nie wiemy, co odpowiedzieć, to naszą odpowiedzialnością jako rodziców, jest się dowiedzieć. Jeśli pytanie dziecka nas zawstydzi, można umówić się na spotkanie z psychologiem dziecięcym i zapytać, jak rozmawiać na ten temat. Trzeba włożyć w to trochę pracy, bo tej odpowiedzialności nikt z nas nie zdejmie.

Pierwszy sezon już za nami, więc pierwszy szok minął. Czy druga edycja czymś nas zaskoczy?

Jestem niesamowicie podekscytowana tą edycją, bo pojawiło się wiele osób, które mają dużo otwartości i serdeczności wobec siebie, które umieją opisywać ciało, zamiast je krytykować. Wierzę, że z edycji na edycję będzie tej otwartości coraz więcej. By robić przestrzeń na różnorodność. Także na inne orientacje seksualne, bo one są i nawet jeśli będziemy ten temat w Polsce diabolizować, to on nie zniknie. Większa otwartość na swoją indywidualność, ale też serdeczność dla różnorodności dałaby szansę troskliwości i tolerancji. Dużo lepiej by nam się wtedy żyło.

https://teleshow.wp.pl/pracuje-na-planie-magii-nagosci-kanon-piekna-nie-jest-realny-6710760507259520a

Michalina Korzeniowska, czyli głos młodego pokolenia feministek: “Zewsząd słyszę, jak powinnam wyglądać, co robić, jak się zachowywać, a nawet ile ważyć!”

23.11.2021

K. LEA JARMOŁOWICZ-TURCZYNOWICZ – PSYCHOTERAPEUTA, SOCJOLOG, OŚRODEK CENTRUM

Foto: Instagram Michaliny Korzeniowskiej

“Problem kultury diet jest taki, że nie oszczędza ona nikogo. Wylansowała bardzo trudną do osiągnięcia sylwetkę, a kobiety (zwłaszcza młode) dają się w tę pułapkę złapać. Pułapkę posiadania idealnego ciała o perfekcyjnych proporcjach i nieskazitelnej fakturze. Tylko że takich ciał po prostu nie ma” – mówi Michalina Korzeniowska w szczerej rozmowie z K.Leą Jarmołowicz-Turczynowicz z Ośrodka CENTRUM. Ten wywiad powinna przeczytać każda kobieta niezależnie od wieku.

K. Lea Jarmołowicz-Turczynowicz, Ośrodek CENTRUM: Przemierzając instagram natknąć się można na Twoje konto cieszące się prawie 10 tys followersów. Gromadzisz wiele młodych obserwatorek, a to, o czym piszesz, wydaje się ważnym głosem młodego pokolenia feministek. Skąd w Tobie ten zapał do angażowania się w ważne tematy społeczne?

Michalina Korzeniowska: Część przekonań jest wynikiem dojrzewania i doświadczania różnych rzeczy. Zaburzenia odżywiania były jednym z takich “etapów”. Robienie czegoś w zgodzie ze sobą u mnie oznacza robienie rzeczy przemyślanych, takich, po których nie doskwiera mi wewnętrzny dyskomfort, wyrzuty sumienia, a tego z kolei nauczyłam się podczas terapii. Uświadomiłam sobie, że nie każdy będzie popierał moje wybory, decyzje i to jest okej. Najważniejszą wartością jest dla mnie życie w zgodzie ze sobą. Jestem w pełni przekonana, że nie byłabym tu, gdzie jestem, gdybym nie postawiła na szczerość ze sobą samą. I to właśnie pomaga mi żyć w sposób satysfakcjonujący… dla mnie. Czyli po mojemu. Nie tak, by spełniać oczekiwania innych względem mnie. I to jest super, bo dzięki temu w ten sposób uczę się życia, nie raz stając przed dylematami, trudnościami i stawiając im czoła. A taką trudnością jest niewątpliwie to, że jako kobieta zewsząd słyszę, jak powinnam wyglądać, co robić, jak się zachowywać, a nawet ile ważyć!

L.J-T: No właśnie, powiedziałaś bardzo szczerze o swoich trudnych doświadczeniach, co wyobrażam sobie, że było inspiracją dla wielu młodych kobiet.

MK: Miałam/mam zaburzenia odżywiania. Brzmi jak wstęp do koszmarnego dramatu. I trochę tak było. A ja odgrywałam w nim główną rolę. Jako nastolatka, która wkraczała w okres dojrzewania i obserwowała, jak jej ciało się zmienia, nieustannie byłam bombardowana obrazami ,,idealnych kobiet w ich idealnym świecie” albo ,,nieidealnych=smutnych kobiet, które stały się idealne=szczęśliwe, bo schudły”. I wtedy pierwszy raz poczułam wstyd. Wstyd z powodu fałdki na brzuchu, wstyd z powodu widocznego cellulitu, wstyd z powodu braku szpary między udami. Wstyd. Słowo klucz. Poczucie, w które wpędza się kobiety w różnym wieku. W tamtym czasie dałam sobie wmówić, że z tymi moimi ,,mankamentami” powinnam być nieszczęśliwa, bo według popularnych magazynów młodzieżowych, byłam przed. Dopiero będąc po, mogłam czuć się szczęśliwa i spełniona. To sposób, w jaki te magazyny tworzyły przestrzeń budowania poczucia własnej wartości: komercjalizując, a nawet gloryfikując określoną urodę i określony typ sylwetki i nadając im wymiar czegoś wielkiego, na miarę sacrum. Sacrum w rozmiarze 36, bez cellulitu i fałdki na brzuchu. W ten sposób zaczęłam swoje niewinne odchudzanie, które przerodziło się w natrętne kontrolowanie wagi i ważenie się kilka razy dziennie, coraz to większe i bardziej rygorystyczne ograniczenia, wyznaczanie sobie zasad i karanie siebie za ich nieprzestrzeganie. Nie przepadałam za matematyką, za to byłam mistrzynią w obliczaniu zjedzonych i spalonych kilokalorii, a wartości odżywcze konkretnych produktów recytowałam z pamięci. I to nie jest coś, co chcę wspominać, gdy będę już starszą panią, siedzącą w fotelu i być może opowiadającą wnukom, jak wyglądała moja młodość.

LJ-T: Z zaburzeniami odżywiania mierzy się coraz więcej młodych kobiet. Powiedziałaś też “mam”, bo z mechanizmów takich nie da się tak zupełnie wyleczyć. Pewna gotowość zostaje, ale terapia pomaga przepracować to w większości. To więc niezmiernie istotne, że poruszasz ten temat publicznie, szczerze dzieląc się swoją historią.

M.K.: Mówię o tym, ponieważ panującą dziś kultura diet może być bezpośrednią przyczyną zaburzeń odżywiania. Problem kultury diet jest taki, że nie oszczędza ona nikogo. Wylansowała bardzo trudną do osiągnięcia sylwetkę, a kobiety (zwłaszcza młode) dają się w tę pułapkę złapać. Pułapkę posiadania idealnego ciała o perfekcyjnych proporcjach i nieskazitelnej fakturze. Tylko że takich ciał po prostu nie ma. To kreacja. Sztuczny twór. Narzędzie do zawstydzania i tworzenia kolejnych kompleksów. Nie wiesz, kiedy wpadasz w tę pułapkę. Bardzo trudno było mi pogodzić się z diagnozą. Przecież nie robiłam nic złego. Odchudzałam się. ,,Wszystkie dziewczyny się teraz odchudzają”. Do wakacji. Do sylwestra. Do studniówki. Niełatwo jest więc przyjąć do wiadomości, że ma się tę chorobę, zwłaszcza jeśli kultura diet daje jej poklask, bo teoretycznie dążysz do tego promowanego poczucia szczęścia i spełnienia. Praktycznie zaś niszczysz siebie, swoje zdrowie, relacje z bliskimi i otoczeniem. Zaburzenia odżywiania to nie żywieniowa fanaberia, moda, widzimisię, które da się rozwiązać poleceniem ,,po prostu jedz”. To choroba. Śmiertelna.

LJ-T: A dzięki Twojemu głosowi wiele młodych dziewczyn ma szansę nie wpaść w ten “zaklęty śmiertelny krąg” i ulegać chorym stereotypom i standardom pielęgnowanym od pokoleń.

M.K.: Dokładnie. Od dziecka słyszymy, że powinnyśmy mieć autorytety, bo są ważnym elementem rozwijania charakteru. Kształtujemy swoją osobowość, upatrując w kimś wzór. I oczywiście, to może być pomocne. Nie wiem jednak, czy obecnie nie jesteśmy tak pochłonięci szukaniem swoich autorytetów, że w tym wszystkim zapominamy o sobie. I owszem, lubię poczytać, co na różne tematy mają do powiedzenia inne kobiety, czasem moje rówieśniczki, ale nie traktuję ich jako autorytety. Staram się działać w zgodzie ze sobą, swoimi przekonaniami. Największym wyzwaniem dla mnie było zrozumienie i przyjęcie, że między światem rzeczywistym a wirtualnym jest cienka granica. To właśnie media społecznościowe są tym miejscem, w których ,,grasuje” kultura diet. Każdego dnia korzystam z mediów społecznościowych i spędzam tu wiele godzin, dlatego wyrobiłam w sobie przekonanie, że nie wszystko, co jest pokazywane w mediach społecznościowych trzeba brać za pewnik, a już tym bardziej uznawać to za wyznacznik mojej wartości i tego, jakim ja jestem człowiekiem. Staram się nie porównywać z innymi, chociaż dzisiaj to spore wyzwanie, gdy zewsząd jestem bombardowana zdjęciami, których celem jest wywołanie we mnie poczucia, że coś jest ze mną nie tak i że coś ,,powinnam”. O tym też staram się pisać na moim profilu.

L.J-T.: Po czym poznajesz, że jesteś w zgodzie ze sobą, że obrana ścieżka jest właściwa?

M.K.: Czuję to wewnętrznie. Rozpoznaje po spokoju. Bo gdy pojawia się niepokój, wtedy wiem, że nie robię czegoś w zgodzie ze sobą. Nie zawsze się to udaje, bo nie da się być nieomylną. Jak każdy człowiek popełniam błędy, ale one także wiele mnie uczą. Nie lubię sloganów, które często nie mają przełożenia w rzeczywistości, ale jednym, który praktykuję, jest myślenie, że “będzie różnie, ale przetrwam”. Bo takie jest życie – różnorodne. I przynosi nam różne rozmaite niespodzianki. Dzisiaj w większości sami sobie kształtujemy swoje wartości, przekonania, obracamy się w świecie social mediów, gdzie być może mamy swoich idoli i swoje idolki. Problemem jest jednak to, że obracamy się w szumie informacyjnym i nie potrafimy selekcjonować komunikatów, które do nas docierają z wielu źródeł. I to jest coś, czego dzisiaj warto się nauczyć: wybierania spośród wielu takich źródeł, które są dla nas cenne, dobre i pozytywne, które kształtują nas i pomagają nam wzrastać, a nie budują w nas poczucie niewystarczalności, ograniczają nas i podcinają skrzydła.

L.J-T: Co dodaje Ci siły w byciu przy sobie?

M.K.: Bardzo lubię odwoływać się do Nietzschego, który powiedział, że człowiek jest mostem, a nie celem. Mostem, nad wielką przepaścią. I od razu przypominam sobie filmy przygodowe, w których główny bohater przechodzi przez niebezpieczny most nad wielką przepaścią. Prawda jest taka, że ma niewiele czasu na gdybanie i zastanawianie się, a każdy krok musi być pewny, bez zawahania, zwątpienia i odwracania się za siebie. Po prostu idzie, bo nie ma innej drogi. Nie bardzo może też stać w miejscu. I to trochę tak właśnie jest z pracą nad sobą. To taki most. To, co za mostem, to przeszłość. Psychoterapia jest ważnym elementem budowania poczucia własnej wartości, wolnego od przeświadczenia, że definiuje je waga, miara, czy chociażby to, czy na śniadanie zjemy jajecznicę z boczkiem, czy bezglutenową fit owsiankę (oczywiście bez cukru). I ja w tym miejscu czuję potrzebę, by uświadamiać i normalizować ten temat. Często podkreślam ten element pracy nad sobą, bo wiem, że w przypadku zaburzeń odżywiania, praca nad sobą może trwać całe życie. I nie mówię tego, by kogoś demotywować i zniechęcać. Wręcz przeciwnie. Uważam, że tym bardziej warto ten temat nagłaśniać, nie traktować go jak tabu i nie pomijać w społecznej debacie.

L.J-T.: Dziękuję Ci dziś za rozmowę. A na koniec zapytam, co byś poradziła młodym kobietom wchodzącym w dorosłość?

M.K.: Aby pamiętały, że waga nie świadczy o ich wartości, że wcale nie muszą zrzucać kilogramów, a jedyne co powinny z siebie zrzucić, to ciężar związany z presją na dostosowanie siebie i swojego wyglądu do tego promowanego w kolorowych magazynach. Ciało to narzędzie, nie ozdoba. Potrzebujemy więcej wyrozumiałości, szacunku i życzliwości względem niego, bo dzięki niemu istniejemy, doświadczamy, odbieramy. Bez ciała nas nie ma, więc ukochajmy je każdego dnia i podziękujmy mu za to, że jest.

L.J-T: Dziękuję więc i ja!

https://www.kobieta.pl/artykul/michalina-korzeniowska-czyli-glos-mlodego-pokolenia-feministek-zewszad-slysze-jak-powinnam-wygladac-co-robic-jak-sie-zachowywac-a-nawet-ile-wazyc-211123034829?fbclid=IwAR2lBN1iy5MYCoPsHx7hz1XFDrMNJ7moTIT4CrDNLvt0xryNEbMCxXYR5ds

Dlaczego wstydzimy się uprawiać seks przy zapalonym świetle? Czy warto zapraszać pornografię do swojego związku? Seksuolog odpowiada na wstydliwe pytania Polek

11.11.2021

Dlaczego Polki wstydzą się uprawiać seks przy zapalonym świetle? Czy zabawy w stylu BDSM są dobre dla relacji seksualnej czy wręcz przeciwnie? Jak to jest z tą pornografią w związkach? Nasza ekspertka, psychoterapeutka K. Lea Jarmołowicz-Turczynowicz z Ośrodka CENTRUM w rozmowie z seksuolog kliniczną Izabelą Jąderek zadaje najbardziej wstydliwe pytania Polek. Po tej rozmowie inaczej podejdziecie do swojej seksualności.

K. Lea Jarmołowicz-Turczynowicz, Ośrodek CENTRUM: Nam, Polakom towarzyszy strasznie dużo wstydu i lęku jeśli chodzi o temat seksu. Z czym najczęściej Polki zgłaszają się do Ciebie?

Izabela Jąderek, seksuolog: Wyzwania i problemy, z którymi przychodzą Polki są bardzo różne i trudno wrzucić je do jednego worka. Pytaniami, które najczęściej się pojawia są: Czy ja coś dobrze czuję i przeżywam? Czy moje potrzeby seksualne są w porządku? Czy ja nie chcę za dużo, a może za mało?

Kobiety potrzebują dużo wsparcia, edukacji i znormalizowania różnych rzeczy w temacie seksu. Wynika to z tego, że były wychowywane w przekonaniach, które są zupełnie odmienne od tego, co one teraz obserwują w kontekście swoich potrzeb. Ich rodziny, matki i środowisko było bardzo zachowawcze i wstydziły się mówić o seksie, a one mają teraz swoje potrzeby i zastanawiają się, czy to wszystko jest naturalne.

Wstyd, który nam towarzyszy nie pozwala nam często przeżywać tak naprawdę orgazmu. Boimy się oddać przyjemności seksualnej i automatycznie poprzez wstyd i lęk powodujemy, że go nie mamy. Robi się z tego błędne koło.

– Problemem, który generuje i utrzymuje zdecydowaną większość problemów seksualnych jest nasz lęk. Kiedy towarzyszy nam lęk, boimy się mieć aktywność seksualną. Jak już ją mamy, to boimy się, że określony problem wystąpi. On w rezultacie występuje, co sprawia, że my się jeszcze bardziej wstydzimy. Jak się wstydzimy, to unikamy aktywności seksualnej. Robi się z tego rzeczywiście błędne koło.

Mówiąc o wstydzie i orgazmie, muszę powiedzieć o jeszcze jednej ważnej sprawie. Bardzo dużo kobiet kontroluje się w seksie. Kontroluje się ze swoimi reakcjami seksualnymi, nie są spontaniczne, swobodne. Zastanawiają się, jak zostaną odebrane, jak wygląda ich ciało, jak zareaguje ich partner czy partnerka. Za dużo jest w tym myślenia, a w seksie chodzi o spontaniczność, swobodę i wyzwolenie.

Chciałabym poruszyć wątek pornografii. Czy warto zapraszać do swojej relacji pornografię?

– To zależy. Jeśli oglądamy pornografię stereotypową, o której najczęściej mówimy, która jest pełna przemocy, agresji, przedmiotowego traktowania kobiet, to nie ma szansy, żeby to było przyjemne. Natomiast jest bardzo dużo filmów pornograficznych, robionych przez uznane reżyserki, gdzie jest pokazana cała relacja seksualna. Od budowania kontaktu, bycia razem, przyglądania się ciału. To jest cała gra wstępna, która jest niezwykle istotna. I to jest wspaniały materiał do tego, aby wprowadzić to do związku. Bardzo wiele par ogląda takie filmy razem, bo to jest bardzo podniecające. To działa jak dobra scena erotyczna w filmie, którą możemy się zainspirować.

A co myślisz o popularnych ostatnio zabawach BDSM, gdzie jedna osoba jest podległa, a druga dominuje, gdzie stosujemy wiązania erotyczne czy inne tego typu urozmaicenia?

– Jeśli to się dzieje za zgodą jednej i drugiej strony, to możemy tutaj mówić o jakimś języku czy grze, którą ma określona para i ta para tego chce. Kontrolę nad tym wszystkim zawsze ma osoba, która jest podległa w danym momencie, bo ona mówi, kiedy jest przekroczona granica i to jest ok. Czyli jeśli partnerka chce, żeby partner (lub odwrotnie) związał jej ręce, to ona decyduje, kiedy powie stop. To musi oczywiście zadziać się przy świadomym udziale partnera, do którego mamy zaufanie i wiemy, że on przestanie wtedy, kiedy o to poprosimy. Zachęcam pary, który razem przychodzą do mojego gabinetu i mówią, że wkradła się rutyna do ich sypialni, do spróbowania tego typu urozmaicenia w seksie. To potrafi wyostrzyć inne zmysły. Na przykład zawiązując oczy, wyostrza nam się zmysł dotyku, węchu czy smaku.

Dlaczego Polki wstydzą się uprawiać seks przy zapalonym świetle?

– Chcę zwrócić uwagę na to, jak bardzo my kobiety jesteśmy seksualizowane. Jak wielką uwagę zwraca się na to, jak wyglądamy, jaką mamy figurę, czy nam się przytyło, czy schudłyśmy. Na wielu reklamach produkty są pokazywane poprzez kobietę. Ciało kobiety jest wykorzystywane do wielu rzeczy, które nie są związane z seksem. Jak my potem mamy nie patrzeć na siebie w ten sposób? Jak mamy siebie nie porównywać? Jak mamy nie myśleć, że coś jest z naszym wyglądem nie w porządku, kiedy otaczają nas wyfiltrowane i upiększone kobiety na reklamach czy Instagramie.

Nie wspominając już o zabiegach wybielania czy zmieniania swoich narządów płciowych…

– To prawda. Bardzo wiele młodych kobiet robi sobie operacje zmniejszania warg sromowych, bo na przykład są za duże. To skutek treści pornograficznych, gdzie te narządy są wybielone, wymuskane, zmniejszone jak u lalki Barbie. To skutkuje tym, że my się wstydzimy swojego ciała. Nie dziwię się tym kobietom, które są tym „karmione”. Nie mówiąc o kobietach, które u ginekologa słyszą, że ich narządy płciowe źle wyglądają.

Co doradziłabyś kobiecie, która chciałaby rozpocząć podróż po swojej seksualności?

– Zawsze najpierw trzeba zacząć od siebie, ponieważ w kontekście odkrywania własnej seksualności partner nie jest ważny. Najważniejsze jest to, żebyśmy wchodząc w relację seksualną, wiedziały, czego chcemy, co lubimy, czego potrzebujemy i umiały o tym powiedzieć. Dlatego tak ważne jest to, żeby poznać siebie zarówno na poziomie ciała, na poziomie emocji, na poziomie myśli na swój temat i na poziomie komunikacji. Doradzam, żeby na początek przyjrzeć się swojemu ciału i popracować nad swoim stosunkiem do ciała. Ja zachęcam kobiety, z którymi pracuję do tego, żeby robiły sobie sesje przed lustrem. Na początku można stawać nago i być rozebraną do połowy, na przykład z nagimi piersiami. Potem jak będą gotowe, mogą zdejmować resztę i przyglądać się sobie przed lustrem: swoim piersiom, brzuchowi, pośladkom. Badać, jaki mamy stosunek do swojego ciała i odpowiedzieć sobie na pytania: Czy lubię swoje ciało? Jeśli nie lubię, to dlaczego? Kiedy już się z tym oswoimy, to warto pójść krok dalej i poznać swoje ciało sensorycznie.

Jaki mam stosunek do tego, że mogę siebie dotykać. Nie mówię tutaj o jakiejś zaawansowanej masturbacji. Badam, jak reaguję na dotyk i jaki rodzaj dotyku sprawia mi przyjemność. Oczywiście zachęcam też do treningów masturbacyjnych, dzięki którym możemy poznać preferencje w zakresie dotyku miejsc intymnych.

A kiedy już wiemy, co nam się podoba, to co dalej?

– Jak już jesteśmy w relacji seksualnej z partnerem, to warto komunikować swoje potrzeby. Skąd partner ma wiedzieć, co lubimy. Przecież nie czyta nam w myślach. Dopóki my mu tego nie pokażemy, to on nie będzie wiedział. My mamy taką tendencję do wyobrażania sobie, że ten seks po prostu będzie się dział, tak jak na filmach. Partner będzie wiedział, jak nas dotykać. To tak nie działa. Seks to jest komunikacja. Seks to jest rozmowa. I chodzi o to, żeby dać mu to jasno do zrozumienia.

Zapraszamy Was do obejrzenia całej rozmowy psychoterapeutki K. Lei Jarmołowicz-Turczynowicz z seksuolog kliniczną i psychoterapeutką Izabelą Jąderek na naszym Instagramie.

Nie wierzysz w siebie i nie doceniasz własnych sukcesów? Być może cierpisz na “Syndrom Oszusta” [OKIEM EKSPERTA]

15.09.2020

KAROLINA JARMOŁOWICZ – PSYCHOTERAPEUTA, SOCJOLOG, OŚRODEK CENTRUM

Syndrom oszusta to syndrom, na który cierpią głównie kobiety. Co to jest syndrom oszusta, jak go rozpoznać i sobie z nim radzić podpowiada nasz ekspert.

Syndrom Oszusta: co to jest?

Syndrom oszusta to nie jest zaburzenie psychiczne, a bardziej nazywamy tym określeniem pewnego rodzaju psychologiczne doświadczenie. A cierpią na niego głównie kobiety.

Po raz pierwszy termin „syndrom oszusta” ukazał się w 1978 roku w artykule Pauline Clancy ( inż.  Paulina R. Clance ) i Suzanne IME ( ang.  Suzanne A. Imes ), gdzie opisano obserwacje wielu kobiet sukcesu. To co je łączyło, to fakt, że były one skłonne uwierzyć, że nie są wcale tak bardzo inteligentne, a inni je z całą pewnością przeceniają.

Syndrom Oszusta: jak rozpoznać?

Sposoby przeżywania i doświadczania syndromu oszusta, możemy podzielić na trzy kategorie:

  1. „Jestem pretendentem” – nie wierzę więc, że zasługuję na osiągnięty sukces lub pozycję. Jestem przekonana, że inni mnie przeceniają. Z reguły takim myślom towarzyszą obawy, że prawda zaraz wyjdzie na jaw i wszyscy zobaczą, ze tak naprawdę to jestem niekompetentna. Strach przed ujawnieniem rzekomej prawdy, znacznie zwiększa lęk przed porażką, ale także przed sukcesem. Zakłada bowiem, że sukces jest wielką odpowiedzialnością. Zbyt wielką jak na umiejętności.
  2. „To przypadek albo fart” – wyjaśniam sukcesy odrobiną szczęścia lub innych zewnętrznych przyczyn. Pomniejszam swój udział. Towarzyszy temu obawa, że to się udało jednorazowo, więc następnym razem będzie porażka.
  3. „To było łatwe, nic takiego wielkiego” – wiara, że wykonana praca była zbyt łatwa i sukces nie zasługuje na wiele uwagi

Jak wynika z badań, kobiety cierpiące na syndrom oszustki dorastają głównie w dwóch modelach rodziny:

  • W przypadku, kiedy rodzice przypisują dzieciom swoje etykiety, niekoniecznie zgodne z rzeczywistością. Dziecko, które uważano za mniej inteligentne, nie poczuje się mądrze. Nawet jeśli uzyska dobre oceny lub odniesie sukces, większy niż na przykład jej siostra, wciąż będzie miało poczucie, że jest gorsze i musi nadal więcej się starać, aby zasłużyć już na miano „mądrzejszego”.
  • W drugim przypadku rodzice idealizują malucha. Później, gdy dziecko dorasta i napotyka na swojej drodze trudności, zaczyna podważać właściwie wszystkie swoje umiejętności, bo traci wiarę w idealny obraz nadany mu przez rodziców. Ponieważ nie chce niszczyć wyidealizowanej reprezentacji rodziców o sobie samym, nie wyrażą tego wprost, ale wewnętrznie ma poczucie, że jest nic niewarte.

Subiektywne przekonanie do bycia „oszustem” pojawia się często pod koniec szkoły lub na początku studiów lub pracy zawodowej. Zdarza się także, że syndrom oszusta towarzyszy w sytuacjach zwiększania wymagań lub po awansie. Osoby doświadczające tego syndromu obierają często strategię samo-utrudniania: np. nie przygotowują się do spotkania intensywnie lub zabierają się do tego bardzo późno. Albo więc wypadają gorzej rzeczywiście od innych potwierdzając tym samym swoją niekompetencję lub jeżeli posiadają faktycznie duże zasoby i udaje im się odnieść sukces, to przypisują go innym okolicznościom od nich niezależnym.

Wiele osób zdradzających objawy syndromu oszusta wykazuje kilka wspólnych cech i zachowań, generowanych przez stres związany ze swoją „rzekomą niekompetencją”. To przede wszystkim perfekcjonizm i pracoholizm. Jeśli zatem pracujemy ponad siły lub poświęcamy sporo czasu na drobiazgi – warto się zatrzymać i zastanowić czy przypadkiem teraz niepotrzebnie siebie nie ciśniemy.

Syndrom Oszusta: jak sobie radzić?

Powinno się faktycznie przypisywać sobie (nawet dosłownie na kartce) osiągane sukcesy. Zamiast „udało mi się”, to: „osiągnąłem sukces, ponieważ zrobiłam to .. i to…”. Ważne jest uświadomienie sobie swoich zasobów rzeczywistych. Można spróbować zrobić to samej albo skorzystać z pomocy psychologa, psychoterapeuty lub coacha. Kiedy nauczymy się doceniać własne osiągnięcia, będziemy mogli lepiej radzić sobie z obowiązkami i wykorzystywać swój potencjał.  Może warto porozmawiać szczerze z bliskimi, szefem i znajomymi z pracy. Grunt to poznać rzeczywistość: to co umiemy oraz to czego nie umiemy. Tego drugiego przecież możemy się nauczyć.

LINK: https://www.kobieta.pl/artykul/syndrom-oszusta-co-to-jest-i-jak-sobie-radzic?fbclid=IwAR34tQNcoHj5LdbNuPmUHlx7sqha5g6oS4UG6riEyZ3cgxTSEKGO2CQ3fM8

“Niska samoocena wynika z lęku, że nie jesteś wystarczająca, a wtedy brak sił do zmian” [OKIEM EKSPERTA]

01.07.2020

K. LEA JARMOŁOWICZ-TURCZYNOWICZ, PSYCHOTERAPEUTA, SOCJOLOG, SZEFOWA OŚRODKA CENTRUM

“Już samo dążenie do czegoś wzmacnia naszą samoocenę i budzi w nas szczerą naturalną satysfakcję” – mówi nam Karolina Jarmołowicz, psychoterapeutka i socjolog z Ośrodka CENTRUM. Eksperta wyjaśnia, jak budować poczucie własnej wartości i wzmacniać samoocenę. Jej rady powinna wprowadzić od dzisiaj w swoje życie każda z nas.

Samoakceptacja jest tak istotna dlatego, że prawdziwa praca nad sobą może się rozpocząć dopiero po tym, jak zaakceptujesz obecny stan rzeczy i swoje życie. A to wcale nie oznacza rezygnacji z dalszego rozwoju i chęci zmiany. Na niej budujesz swojej wartości i naturalną pewność siebie, na której oprzesz swoje działania. To zaufanie i szacunek dla siebie samej i przekonanie, że jesteśmy zawsze OK i zasługujemy na wszystko, co najlepsze w życiu. Ważne, aby punktem wyjścia była samoakceptacja i z niej wynikała chęć naszego rozwoju. Ze współczucia i wyrozumiałości dla siebie, a nie karania. 

Poczucie wartości natomiast ma ogromny związek z obrazem samego siebie, czyli tym, co myślimy i przekonaniami, jakie mamy o sobie. To, co myślimy na swój temat, jest tym, co staje się niestety faktem o sobie. Jeżeli jesteśmy przekonane wewnętrznie o tym, że jesteśmy nieatrakcyjne, to nie ma takiej ilości słów, które nas przekonają, że tak nie jest.

Fundamentem dobrej samooceny jest wiara we własną skuteczność oraz szacunek do samej siebie. To przekonanie, że jesteś w stanie sobie poradzić z wyzwaniami dnia codziennego oraz pewność, że w każdej sytuacji raczej dasz sobie radę. To takie zaufanie do siebie, a także osiąganie tego, czego pragniemy oraz cieszenie się z tego, co zrobimy. Szacunek do siebie to także przekonanie, że mamy prawo do szczęścia, sukcesu i zasługujemy na to, czego pragniemy.

Już samo dążenie do czegoś wzmacnia naszą samoocenę i budzi w nas szczerą naturalną satysfakcję. Niska samoocena wynika z lęku, że nie jestem wystarczająca, a wtedy brakuje nam  sił do zmian, bo całą energię zużywamy na chronienie siebie w tej słabości, zamiast na dążenie do osiągnięcia sukcesu. Najważniejsza jest spójność – to, co myślimy o sobie, z tym, co planujemy w związku z tym i wspieramy siebie, aby tego dokonać. A jeśli nam się uda, to docenienie siebie za sukces lub jeżeli się nam nie uda, to pocieszenie i okazanie sobie wyrozumiałości.

Warto, abyśmy planowały różne rzeczy i je realizowały – realnie tworząc fundamenty, które wpłyną na zadowolenie z siebie. Kluczem bowiem jest spójność.

Poczucie własnej wartości nie może być bowiem oderwane od rzeczywistości i faktów, które potwierdzają nasze wyobrażenia. Wmawianie sobie nieprawdy nie zadziała. Samoocenę także budują konkretne działania. Na nią niestety wpływa także wiele rzeczy także od nas niezależnych, takie jak dom, w którym dorastaliśmy albo kształt naszych relacji z rodzicami, rodziną czy znajomymi. Niezależnie jednak od tego, czy w dzieciństwie mieliśmy doświadczenia pozwalające nam dobrze o sobie myśleć, czy nie, to w dorosłym życiu możesz być dla siebie dobrym coachem i budować swoją wartość na dorosłych fundamentach. To my ostatecznie decydujemy, co o sobie myślimy i to od tego myślenia wyłącznie zależy to, jak siebie będziemy ceniły. Tylko my mamy prawdziwą moc, aby wzmacniać siebie, a nie osłabiać. Poczucie wartości jest wypadkową spójnych wyborów. Jeżeli siebie oszukujemy, to nigdy nie będziemy cenić siebie, bo znamy prawdę.

Zaakceptować siebie w pełni to dać sobie upoważnienie do bycia dokładnie takim, jakim się jest, a równocześnie pozwolić na to samo innym, czyli pamiętać, że zawsze istnieje druga strona medalu. Akceptacja to również dawanie sobie prawa do posiadania wad, słabości i oczekiwań, przyznając oczywiście ten sam przywilej innym (Carrolle Isabel, “Uzdrawiająca samoakceptacja”)

Jak budować samoakceptację?

Kiedy popełnisz błąd i czujesz się winna z powodu swojego zachowania, powiedz sobie, że to jest w porządku – dostrzeż to i współczuj sobie, bo to jest przykre i bolesne doświadczenie. Nie jest przecież łatwo zmierzyć się z tymi trudnymi emocjami, jakie przeżywasz, kiedy coś Ci się nie uda… Smutek, żal, złość, rozczarowanie, a czasem wstyd. Przyjmij te emocje. Pozwól sobie je przeżyć i zaakceptuj je. Daj im przestrzeń do zaistnienia, bo tylko z takiej pozycji możesz zastanowić się, co możesz w swoim życiu zmienić i co zrobić inaczej i dasz sobie do tego siłę. Jeżeli masz za sobą trudne doświadczenia z dzieciństwa, to nie powtarzaj tego schematu, który Ci zaszczepiono, daj sobie to, czego wtedy nie dostawałaś. Potraktuj siebie tak, jakbyś potraktowała inną osobę w takiej sytuacji, dając sobie ciepło, delikatność i wsparcie. Daj sobie czas. Poczucie własnej wartości ma wielki wpływ na wszystkie sfery naszego życia. Na osiągnięcia w pracy, ale także na to w kim się zakochujemy, jak traktujemy siebie i naszych partnerów, dzieci i znajomych.

1. Praktyka świadomego życia, czyli szacunek do faktów i chęć uczenia się.

Bądź zainteresowana pogłębianiem swojej wiedzy w odniesieniu do zmian, jakie są częścią naszego życia. Niepogłębianie wiedzy oznaczać będzie bowiem brak narzędzi do stawiania czoła tym zmianom. Warto prowadzić świadome życie, a to oznacza refleksję, która towarzyszyć powinna każdej nowej rzeczy w życiu. Wykorzystuj swoją zdolność myślenia i analizuj własne działania. Traktuj swoje życie, jak swoją największą inwestycję.

2. Praktyka samoakceptacji: akceptowanie siebie z zasobami i wadami.

Bądź świadoma swoich mocnych i słabych stron. Ta wiedza sprawi, że łatwiej Ci będzie podejmować decyzje. Mów o sobie dobrze, doceń własne działania, chwal siebie i przyjmuj pochwały od innych z wdzięcznością. Doceniaj także innych ludzi.

Pamiętaj, im wyższa samoocena, tym więcej masz szacunku i życzliwości dla innych ludzi, a przede wszystkim jesteś uczciwa.

3. Praktyka asertywności, czyli stawianie innym granic w zadbaniu o swoje sprawy.

Odmawiasz, gdy pomaganie innej osobie naraża Ciebie na nieprzyjemne konsekwencje. Pilnujesz, aby inni zwracali się do Ciebie z szacunkiem. Jesteś strażniczką swoich praw i dbasz, by inni je szanowali.

4. Branie odpowiedzialności za siebie.

Samodzielnie potrafisz zaspokoić swoje potrzeby. Jesteś dorosła, więc w odróżnieniu od dziecka warto, abyś rozpoznawała swoje potrzeby i samodzielnie zaspokajała je wszystkie: fizyczne, emocjonalne, duchowe i umysłowe. Twoje relacje oparte są na partnerstwie, a nie na zależnościach. Oczywiście, że możesz prosić i przyjmować, ale nie traktujesz innego człowieka jak choinki, z której zdejmujesz ozdoby. 

5. Posiadanie celów w życiu.

Poszukuj wyzwań i stawiaj przed sobą cele, a realizacja ich będzie wzmacniała poczucie wartości. Ciesz się działaniami i zmianami. Nie bój się robić czegoś inaczej, bo to Cię rozwija, a rozwój daje Ci radości i daje energię. Nawet jak popełniasz błędy, to wyciągasz wnioski i do przodu!

SUKCES = CEL + DZIAŁANIE 

6. Bądź uczciwa wobec siebie i innych.

Uznaj i nazwij wartości, które Ciebie najlepiej reprezentują. To na nich będziesz budowała swoje życiowe cele. Rób w życiu to, co pozwala Ci te wartości realizować, a nie gnaj za tłumem bez refleksji. Zastąp: musisz na chcę. I pamiętaj – potrzebna jest dyscyplina w tym, by być po swojej stronie.

Trzymam za Ciebie kciuki! Jestem pewna, że sobie świetnie poradzisz. Masz całe życie na to, by siebie wspierać i budować. Powodzenia!

LINK: https://www.kobieta.pl/artykul/jak-budowac-poczucie-wlasnej-wartosci-jak-akceptowac-siebie-sprawdzone-rady-eksperta?fbclid=IwAR2tw70Fci7MzSum2MBL-fIBnIa1r3TlvcCv2kgdNwcst71N8brdqhH0Z2k

“Niska samoocena wynika z lęku, że nie jesteś wystarczająca, a wtedy brak sił do zmian” [OKIEM EKSPERTA]

01.07.2020

K. LEA JARMOŁOWICZ-TURCZYNOWICZ, PSYCHOTERAPEUTA, SOCJOLOG, SZEFOWA OŚRODKA CENTRUM

“Już samo dążenie do czegoś wzmacnia naszą samoocenę i budzi w nas szczerą naturalną satysfakcję” – mówi nam Karolina Jarmołowicz, psychoterapeutka i socjolog z Ośrodka CENTRUM. Eksperta wyjaśnia, jak budować poczucie własnej wartości i wzmacniać samoocenę. Jej rady powinna wprowadzić od dzisiaj w swoje życie każda z nas.

Samoakceptacja jest tak istotna dlatego, że prawdziwa praca nad sobą może się rozpocząć dopiero po tym, jak zaakceptujesz obecny stan rzeczy i swoje życie. A to wcale nie oznacza rezygnacji z dalszego rozwoju i chęci zmiany. Na niej budujesz swojej wartości i naturalną pewność siebie, na której oprzesz swoje działania. To zaufanie i szacunek dla siebie samej i przekonanie, że jesteśmy zawsze OK i zasługujemy na wszystko, co najlepsze w życiu. Ważne, aby punktem wyjścia była samoakceptacja i z niej wynikała chęć naszego rozwoju. Ze współczucia i wyrozumiałości dla siebie, a nie karania. 

Poczucie wartości natomiast ma ogromny związek z obrazem samego siebie, czyli tym, co myślimy i przekonaniami, jakie mamy o sobie. To, co myślimy na swój temat, jest tym, co staje się niestety faktem o sobie. Jeżeli jesteśmy przekonane wewnętrznie o tym, że jesteśmy nieatrakcyjne, to nie ma takiej ilości słów, które nas przekonają, że tak nie jest.

Fundamentem dobrej samooceny jest wiara we własną skuteczność oraz szacunek do samej siebie. To przekonanie, że jesteś w stanie sobie poradzić z wyzwaniami dnia codziennego oraz pewność, że w każdej sytuacji raczej dasz sobie radę. To takie zaufanie do siebie, a także osiąganie tego, czego pragniemy oraz cieszenie się z tego, co zrobimy. Szacunek do siebie to także przekonanie, że mamy prawo do szczęścia, sukcesu i zasługujemy na to, czego pragniemy.

Już samo dążenie do czegoś wzmacnia naszą samoocenę i budzi w nas szczerą naturalną satysfakcję. Niska samoocena wynika z lęku, że nie jestem wystarczająca, a wtedy brakuje nam  sił do zmian, bo całą energię zużywamy na chronienie siebie w tej słabości, zamiast na dążenie do osiągnięcia sukcesu. Najważniejsza jest spójność – to, co myślimy o sobie, z tym, co planujemy w związku z tym i wspieramy siebie, aby tego dokonać. A jeśli nam się uda, to docenienie siebie za sukces lub jeżeli się nam nie uda, to pocieszenie i okazanie sobie wyrozumiałości.

Warto, abyśmy planowały różne rzeczy i je realizowały – realnie tworząc fundamenty, które wpłyną na zadowolenie z siebie. Kluczem bowiem jest spójność.

Poczucie własnej wartości nie może być bowiem oderwane od rzeczywistości i faktów, które potwierdzają nasze wyobrażenia. Wmawianie sobie nieprawdy nie zadziała. Samoocenę także budują konkretne działania. Na nią niestety wpływa także wiele rzeczy także od nas niezależnych, takie jak dom, w którym dorastaliśmy albo kształt naszych relacji z rodzicami, rodziną czy znajomymi. Niezależnie jednak od tego, czy w dzieciństwie mieliśmy doświadczenia pozwalające nam dobrze o sobie myśleć, czy nie, to w dorosłym życiu możesz być dla siebie dobrym coachem i budować swoją wartość na dorosłych fundamentach. To my ostatecznie decydujemy, co o sobie myślimy i to od tego myślenia wyłącznie zależy to, jak siebie będziemy ceniły. Tylko my mamy prawdziwą moc, aby wzmacniać siebie, a nie osłabiać. Poczucie wartości jest wypadkową spójnych wyborów. Jeżeli siebie oszukujemy, to nigdy nie będziemy cenić siebie, bo znamy prawdę.

Zaakceptować siebie w pełni to dać sobie upoważnienie do bycia dokładnie takim, jakim się jest, a równocześnie pozwolić na to samo innym, czyli pamiętać, że zawsze istnieje druga strona medalu. Akceptacja to również dawanie sobie prawa do posiadania wad, słabości i oczekiwań, przyznając oczywiście ten sam przywilej innym (Carrolle Isabel, “Uzdrawiająca samoakceptacja”)

Jak budować samoakceptację?

Kiedy popełnisz błąd i czujesz się winna z powodu swojego zachowania, powiedz sobie, że to jest w porządku – dostrzeż to i współczuj sobie, bo to jest przykre i bolesne doświadczenie. Nie jest przecież łatwo zmierzyć się z tymi trudnymi emocjami, jakie przeżywasz, kiedy coś Ci się nie uda… Smutek, żal, złość, rozczarowanie, a czasem wstyd. Przyjmij te emocje. Pozwól sobie je przeżyć i zaakceptuj je. Daj im przestrzeń do zaistnienia, bo tylko z takiej pozycji możesz zastanowić się, co możesz w swoim życiu zmienić i co zrobić inaczej i dasz sobie do tego siłę. Jeżeli masz za sobą trudne doświadczenia z dzieciństwa, to nie powtarzaj tego schematu, który Ci zaszczepiono, daj sobie to, czego wtedy nie dostawałaś. Potraktuj siebie tak, jakbyś potraktowała inną osobę w takiej sytuacji, dając sobie ciepło, delikatność i wsparcie. Daj sobie czas. Poczucie własnej wartości ma wielki wpływ na wszystkie sfery naszego życia. Na osiągnięcia w pracy, ale także na to w kim się zakochujemy, jak traktujemy siebie i naszych partnerów, dzieci i znajomych.

1. Praktyka świadomego życia, czyli szacunek do faktów i chęć uczenia się.

Bądź zainteresowana pogłębianiem swojej wiedzy w odniesieniu do zmian, jakie są częścią naszego życia. Niepogłębianie wiedzy oznaczać będzie bowiem brak narzędzi do stawiania czoła tym zmianom. Warto prowadzić świadome życie, a to oznacza refleksję, która towarzyszyć powinna każdej nowej rzeczy w życiu. Wykorzystuj swoją zdolność myślenia i analizuj własne działania. Traktuj swoje życie, jak swoją największą inwestycję.

2. Praktyka samoakceptacji: akceptowanie siebie z zasobami i wadami.

Bądź świadoma swoich mocnych i słabych stron. Ta wiedza sprawi, że łatwiej Ci będzie podejmować decyzje. Mów o sobie dobrze, doceń własne działania, chwal siebie i przyjmuj pochwały od innych z wdzięcznością. Doceniaj także innych ludzi.

Pamiętaj, im wyższa samoocena, tym więcej masz szacunku i życzliwości dla innych ludzi, a przede wszystkim jesteś uczciwa.

3. Praktyka asertywności, czyli stawianie innym granic w zadbaniu o swoje sprawy.

Odmawiasz, gdy pomaganie innej osobie naraża Ciebie na nieprzyjemne konsekwencje. Pilnujesz, aby inni zwracali się do Ciebie z szacunkiem. Jesteś strażniczką swoich praw i dbasz, by inni je szanowali.

4. Branie odpowiedzialności za siebie.

Samodzielnie potrafisz zaspokoić swoje potrzeby. Jesteś dorosła, więc w odróżnieniu od dziecka warto, abyś rozpoznawała swoje potrzeby i samodzielnie zaspokajała je wszystkie: fizyczne, emocjonalne, duchowe i umysłowe. Twoje relacje oparte są na partnerstwie, a nie na zależnościach. Oczywiście, że możesz prosić i przyjmować, ale nie traktujesz innego człowieka jak choinki, z której zdejmujesz ozdoby. 

5. Posiadanie celów w życiu.

Poszukuj wyzwań i stawiaj przed sobą cele, a realizacja ich będzie wzmacniała poczucie wartości. Ciesz się działaniami i zmianami. Nie bój się robić czegoś inaczej, bo to Cię rozwija, a rozwój daje Ci radości i daje energię. Nawet jak popełniasz błędy, to wyciągasz wnioski i do przodu!

SUKCES = CEL + DZIAŁANIE 

6. Bądź uczciwa wobec siebie i innych.

Uznaj i nazwij wartości, które Ciebie najlepiej reprezentują. To na nich będziesz budowała swoje życiowe cele. Rób w życiu to, co pozwala Ci te wartości realizować, a nie gnaj za tłumem bez refleksji. Zastąp: musisz na chcę. I pamiętaj – potrzebna jest dyscyplina w tym, by być po swojej stronie.

Trzymam za Ciebie kciuki! Jestem pewna, że sobie świetnie poradzisz. Masz całe życie na to, by siebie wspierać i budować. Powodzenia!

LINK: https://www.kobieta.pl/artykul/jak-budowac-poczucie-wlasnej-wartosci-jak-akceptowac-siebie-sprawdzone-rady-eksperta?fbclid=IwAR02XKEXYTKs3m2Kym_pmUcHwMVtCfeNeEcZhUSPYyLswtDiksMsleRrzSU

FOBU dotyka nas coraz częściej. Na czym polega i czego tak naprawdę się boimy? [OKIEM EKSPERTA]

18.09.2019

KAROLINA JARMOŁOWICZ – PSYCHOTERAPEUTA, SOCJOLOG, OŚRODEK CENTRUM

Z jednej strony mówi się o tym, że dzisiejsze czasy sprzyjają singlom. Z drugiej jednak strony raczej większość z nas jest w związku albo robi wiele, by w nim być. W porównaniu do zamierzchłych czasów „bez internetu”, teraz mamy wiele dostępnych sposobów dróg na poszukiwanie „tego jedynego”. Dlaczego więc tak popularne stało się FOBU?

FOBU: co to właściwie jest?

Szacuje się, że na FOBU (Fear Of Breaking Up), czyli strach przed zakończeniem relacji, cierpi coraz więcej młodych osób, które znacznie gorzej niż wcześniejsze pokolenia radzą sobie z trudnościami w życiu codziennym. Także tymi w relacjach. Pomimo więc, że możemy łatwo poznać kogoś w sieci i bardzo łatwo teraz jest być w kontakcie codziennym z kimś, nawet z drugiego końca globu, myśl o tym, że zostaniemy sami bywa paraliżująca dla niejednej z osób.

Po kilku tygodniach znajomości, przynajmniej na poziomie rozumu, wiesz, że partner Ci nie pasuje, a jednak nie kończysz tej relacji. Dlaczego? Z jednej strony wiesz, że ta osoba nie sprawia, że jesteś szczęśliwsza, bo np. stale się kłócicie, sprzeczacie, a nawet milczycie godzinami czy dniami, niestety jednak nie potrafisz tego zakończyć. Możliwe, że właśnie FOBU dotyczy Ciebie.

Dlaczego nie potrafimy wyzwolić się z nieszczęśliwych związków?

Jak podają badania przeprowadzone przez dr Elizabeth Lombardo, psycholog z Southwestern Medical Center w Texasie, wiele osób w przedziale wiekowym 20-30 lat cierpi z powodu nieszczęśliwych związków, z których nie potrafią się wyzwolić. W wynikach czytamy, że duża część młodych ludzi pozostaje w kontakcie z osobą, pomimo, że nie jest tą relacja usatysfakcjonowana, a nawet i bywa, że jest ona źródłem jej cierpienia. To zwykle właśnie za sprawą lęku przed samotnością i przeświadczenia, że już nikt później nas nie pokocha.

U podstaw tych obaw leży przeświadczenie, że sami sobie nie poradzimy i tylko druga osoba może dać nam poczucie bezpieczeństwa i szczęście. Z podobnego powodu m.in. coraz więcej ludzi cierpi na zaburzenia lękowe. Niskie poczucie swojej wartości i sprawczości, staje się często powodem tkwienia w niesatysfakcjonującej relacji, przez którą nie tylko tracimy miesiące i lata, ale i przekreślamy możliwość stworzenia czegoś naprawdę wartościowego. Bycia z kimś kto nas docenia, szanuje i po prostu do nas pasuje. W autentycznym, a nie pozornym kontakcie.

Im dłużej trwamy tym bardziej przyzwyczajamy się do nieprzyjaznej codzienności, ale te rytuały (nawet jeżeli nieprzyjemne) mogą dawać – przewrotnie, złudne wyobrażenie, że bez nich sobie nie poradzimy, a nasze życie w pojedynkę będzie niewartościowe i smutne.

Bywają także osoby (częściej kobiety), które potrzebują nieustannej uwagi i uzależniają się od partnera, trwając w toksycznej dla obu stron relacji.

Taki związek niestety potrafi wyniszczać i wpływać bardzo negatywnie, zarówno na stan psychiczny, jak i fizyczny tkwiących w niej osób. To jakby forma masochizmu i znęcania się nad sobą. Dlaczego więc sobie to robimy?

Często wynika to z niesamodzielności, czego źródło (u dzisiejszych młodych osób) często upatrywać możemy, przewrotnie, w dość dobrym dzieciństwie i np. nadopiekuńczej matce czy babci, która opiekowała się nami w dzieciństwie. Stawienie czoła jakimś trudnościom, uczy młodą osobę lepszego radzenia sobie z tym czego nie ma i także z potencjalnym rozstaniem. Trudności i pewne frustracje (oczywiście nie chodzi tu o traumy) są niezbędne do odpowiedniego rozwoju umysłowego i emocjonalnego każdego człowieka.

FOBU: Jak sobie z tym poradzić?

Przede wszystkim warto zastanowić się, jakie się ma potrzeby i co samemu ma się do dania drugiej osobie. Wejście autentycznie w relacje polega na tym, że jesteśmy otwarci na siebie i autentyczni. Tylko szczera jasna komunikacja pozwala na ocenę tego czy pasujemy do siebie.

A jeżeli nie pasujemy i pomimo rozmów nic się nie zmienia, to może warto rozważyć czy tracenie swojej dorosłej energii na „wytrzymywanie” w relacji ma sens? Jeżeli „na głowę” wiemy, że nie, a na poziomie emocjonalnym trudno jest nam zrezygnować – warto udać się na konsultację do psychoterapeuty. Wspólnie ze specjalistą można przyjrzeć się temu jakie nasze mechanizmy wewnętrzne odpowiedzialne są za to niekorzystne dla nas działanie i popracować nad nimi. Tak, abyśmy odważniej mogli iść przez swoje życie i niezależnie od zachowań i decyzji innych. Warto być „po swojej stronie” i działać na swoją korzyść. Mamy przecież jedno życie.

 LINK: https://www.kobieta.pl/artykul/fobu-dotyka-coraz-wiecej-mlodych-osob-na-czym-polega-fobu?fbclid=IwAR0HrKq4hh-nORhaMPLkk3hTwk50xmjnmieonGRKflozqLzE1OtNwRm6Ds8

Singielka na weselu: czy wypada iść samej na wesele? [OKIEM EKSPERTA]

11.09.2019

KAROLINA JARMOŁOWICZ – PSYCHOTERAPEUTA, SOCJOLOG, OŚRODEK CENTRUM

To dylemat wielu singli i singielek w Polsce. Lepiej iść z byle kim, tylko dlatego, żeby rodzina się “nie czepiała”, czy może warto postawić na dobrą zabawę i samopoczucie? Niech odpowiedź na to pytanie każda z was sobie da, ale warto przeczytać felieton naszego eksperta z Ośrodka CENTRUM.

Singielka na weselu

Dawniej wesela i podobne oficjalne party okolicznościowe pomagały młodym ludziom się poznać. Duże rodzinno-przyjacielskie „spendy” pozwalały na poznanie dalszych krewnych, a więc też potencjalnych kandydatów „do pary”. Przy tej okazji sztywne zazwyczaj konwenanse rozluźniały się, a tradycyjne obrzędy na takich uroczystościach sprzyjały swatom jeszcze niezamężnych. Dla niejednej panny złapanie wianka, czy oczepiny premiowały w przyszłości kolejnym ślubem.

Teraz jest troszkę inaczej. W dobie internetu parowanie odbywa się na co dzień, a dróg poznania kogoś jest wiele. Wesela więc to jedna z tych okazji, gdzie standardem jest, że osoby dorosłe pojawiają się w parach. To skupisko kilkudziesięciu osób, w szerokiej rozpiętości wiekowej, ale zazwyczaj dobrze znających się w podgrupach. Jeżeli jesteś więc singlem kłopotów możesz mieć kilka i to wcale niekoniecznie z powodu komentarzy w stylu: „starej panny”.

Czy wypada iść na wesele samej?

Bycie singlem w dzisiejszych czasach nie jest już ewenementem na skalę światową. Niby jest ich dużo, ale kiedy przychodzi czas wesela, mało kto rusza na takie party sam, a już na pewno nie liczy na to, że właśnie tam kogoś pozna. 

W Polsce bycie singlem wciąż nie jest zbyt popularne. Cały czas króluje u nas podejście, że na wesele to nawet zabiera się brata albo wolnego kumpla żeby mieć z kim potańczyć. Na tej uroczystości pożądana jest zazwyczaj „osoba towarzysząca”. 

Może nie jest tak, że idąc sami wytykani będziemy palcem. Ale nasza samotność może generować także kilka trudności organizacyjnych i kłopotów taktycznych. 

Po pierwsze powinniśmy się liczyć z tym, że prawdopodobnie wylądujemy przy stoliku, bądź w otoczeniu osób będących tylko w parach. Osoby przychodzące pojedynczo zdarzają się rzadko i zazwyczaj są to nastolatkowie lub bardzo młodzi dorośli.

Oznacza to, że ostatecznie możesz mieć trudność w znalezieniu partnera do tańca. Pary raczej tańczą ze sobą i najwięcej ze sobą rozmawiają. Oczywiście zawsze można liczyć na wyrwanie na parkiet przez któregoś z wujków. W każdej rodzinie jest przynajmniej jeden wiodący prym „wujek-tancerz”. Zwykle jednak „obtańcowuje” on wszystkie kobiety, więc i ta para wpadnie jedynie na parę chwil. 

Z drugiej strony: singielka przyciąga do siebie wszystkich mocno zakropionych już uczestników zabawy. Może się zdarzyć, że wielu mocno już zmęczonych alkoholem mężczyzn, będzie próbowało czasem nawet zmusić nas do tańca, co na dłuższą metę może być męczące. Tym bardziej jeżeli granice dobrego smaku przekracza np. ojciec Państwa młodych albo mąż jednej z ciotek siedzących niedaleko. Trudno jest wtedy skutecznie postawić granice, aby nikogo nie urazić.

Zdarzyć się także może, że jakaś starsza ciotka zapyta się „co się stało” albo czy przypadkiem nie jesteś po rozwodzie, co może wprawić Cię w małe zakłopotanie. 

Na początku imprezy weselnej także możesz się czuć dość niezręcznie.

Jakie są zalety pójścia na wesele samemu?

Jednak nie jest tak, że pójście samemu na wesele to zły pomysł. Wiele osób sobie to zachwala. Będąc znajomą Państwa młodych zawsze w gronie znajdzie się więcej znanych twarzy. Atmosfera sprzyja także dobrej zabawie – jesteśmy odświętnie ubrane, pięknie umalowane i prosto od fryzjera! Kilka łyków szampana, dobra muzyka i wesoły klimat daje niewątpliwie siłę do tańca do białego rana.

Niezależnie więc od ewentualnych niedogodności można nie przejmować się zbytnio konwenansami i postawić na dobrą zabawę.

Lepiej zdecydowanie być przez chwilkę może samotnym zanim party się nie rozkręci, niż mieć złe towarzystwo i męczyć się później z ogonem.

Otwartość i uśmiech to najlepszy kompan na każdą imprezę, a towarzyszenie w tak pięknym wydarzeniu, niezależnie czy w parze czy bez, daje szansę na fajne wspomnienia i jest pięknym prezentem dla Państwa młodych.

LINK: https://www.kobieta.pl/artykul/singielka-na-weselu-czy-wypada-isc-samej-na-wesele-okiem-eksperta?fbclid=IwAR01bfihPMJd_oQc5F_tkYemlClkDvNwWfG_0HL2Cbzi6pbUD61FC-RL8vU

Jak przyznać się do błędu? To problem większości z nas [OKIEM EKSPERTA]

26.08.2019

KAROLINA JARMOŁOWICZ – PSYCHOTERAPEUTA, SOCJOLOG, OŚRODEK CENTRUM

Tylko ten kto nic nie robi nie popełnia błędów. Właśnie taka myśl powinna nam towarzyszyć, kiedy po raz kolejny “nawalimy”. Dajmy sobie prawo do popełniania błędów i nauczmy się do nich przyznawać. Niestety tylko nieliczni to potrafią. Nasz ekspert z Ośrodka CENTRUM podpowiada, jak sobie z tym poradzić.

„Kto nie popełnia błędów? Ten, kto nic nie robi”

Codziennie podejmujemy setki decyzji – tych małych i dużych. Dopiero po ich realizacji możemy ocenić, czy była to dobra decyzja. Dlaczego wiec odbieramy sobie prawo do tych niekorzystnych? Przecież nie wszystko możemy przewidzieć. Co więcej, przewrotnie, właśnie dzięki temu, że czasem nasze decyzje okazują się niekorzystne, uczymy się tego by w przyszłości już tego błędu nie popełnić. Strach przed porażką i strach przez przyznaniem się do niej, jest tym tylko co nas osłabia. Unikając konfrontacji z konsekwencjami błędu, unikamy także nauki jaką możemy zdobyć popełniając go.

Tylko przyznanie się do błędu pozwala nam uczynić z tego co zrobiliśmy cenne doświadczenie, a nie powód do wstydu. Dlaczego warto przyznać się do błędu i jak to najlepiej zrobić? Odpowiedzi na to pytanie udziela nasz ekspert – Karolina Jarmołowicz, psychoterapeuta, socjolog z Ośrodka CENTRUM.

1/4. Jak przyznać się do błędu?

2/4. Zaangażowanie

„Każdy może popełnić błąd, ale nie każdy potrafi go odkryć”. Już samo przyznanie się pokazuje nasze podejście do tego co zrobiliśmy. Prezentujemy się wtedy jako osoba zaangażowana w to co robi, czujna na przebieg działań i realnie oceniająca sytuację. Niezależnie od konsekwencji prezentująca świadomość co zwiększa u odbiorcy poczucie bezpieczeństwa. Przecież nawet roboty zawodzą, ale my jako człowiek mając świadomość błędu pokazujemy swoja postawą, że jesteśmy nie tylko aktywni w sukcesie, ale też dbamy o obszary porażki. Nierzadko taka postawa pozwala na jej szybkie zobaczenie i zminimalizowanie konsekwencji błędu.

3/4. Szczerość

Lubimy ludzi podobnych do nas, a każdy z nas popełnia błędy. Nie zyska wiec sympatii nikt kto prezentuje się jako idealny i nieskazitelny, bo wiemy przecież podświadomie że to niemożliwe. Budzi więc taka osoba w nas jakiś niepokój i wpływa na ograniczone zaufanie. Bezbłędność świadczy o swoistym obłędzie 😉 Szczera postawa to jasna informacja o tym, że jesteśmy godni zaufania. Tylko takie podejście zarówno na poziomie świadomym, jak i nieświadomym, buduje przekonanie w drugiej osobie, że warto z nami mieć do czynienia.

4/4. Dystans

DYSTANS

Błąd jest nasz, więc musimy wiedzieć, że w naszych oczach jego skala jest potężniejsza zazwyczaj niż dla kogoś innego. Nie jesteśmy dla innych aż tak ważni, jak nam się wydaje 😉 Inni nie będą przeżywali naszej porażki tak mocno, bo ich ona w mniejszym stopniu dotyczy. Jeżeli nie będziemy tak dramatyzować nad swoim błędem, to jest duża szansa, że i innych nie będą tak nad nim „płakać”.

LINK: https://www.kobieta.pl/artykul/jak-przyznac-sie-do-bledu-to-problem-wiekszosci-z-nas-okiem-eksperta?fbclid=IwAR2hBwsb8yklaUFyCoME7CRKWDg-xiozJFElOWjbcKXmDkxZ-ckXtvmI3o0